Upiłam łyk kawy z cynamonem z mojego ulubionego klimtowego kubka, przegryzłam kilka orzeszków, pomalowałam usta na czerwono. Tak, czerwone usta zdecydowanie pomagają w pisaniu bloga.
Jesteśmy w jednej z lubelskich kamienic. Uwielbiam stare budownictwo :) Słońce mnie oświeca - oby pisało się dobrze :)
Żeby usprawiedliwić swoją obecność tutaj przytoczę pewną historię.
Od początku swojego życia byłam ulubienicą, oczkiem w głowie dziadka. Pewnego pięknego dnia dziadek postanowił skorzystać z dobrodziejstw związku radzieckiego i przechodząc się po targu przepełnionym mnóstwem wszystkiego - standardowa sytuacja na wschodnich bazarach - natrafił na czerwone cudo. Niewielkich rozmiarów a jednak ciężka, bo wykonana z jakiegoś stopu metali, pokryta delikatnymi wzorkami zdobiącymi i tak już zachwycające obłe kształty maszyna do szycia trafiła w moje ręce. Czym prędzej chwyciłam za korbkę by usłyszeć przyjemny stukot stopki. I tak się zaczęło.
Od tego momentu moja biedna siostra była skazana już tylko na swoje towarzystwo, gdyż mimo wielu próśb, proponowanych zabaw i gier czy interesujących zabawek, ja siedziałam za zamkniętymi drzwiami. Byłam tak bardzo skupiona na wykrajaniu ubranek z szablonów w starej książce krawieckiej mamy, że prawie nie słyszałam co mówiła do mnie siostra. Dopiero po zszyciu wszystkich fragmentów w całość i ubraniu lalki wychodziłam dumna ze swej pieczary, żeby zaprezentować dzieło.
Gdy byłam starsza z wypiekami na twarzy przeglądałam Budrę, rozkładałam szablony, oglądałam kroje marząc, że większość uszyję. Oczywiście z uwzględnieniem swoich poprawek ;) Kiedy tylko mogłam sama projektowałam sobie kreacje. Nawet nie chciałam myśleć o tym, żeby kupić gotową sukienkę na bal gimnazjalny czy studniówkę - jak mogłabym ominąć tak wspaniałą okazję do twórczości? :) Do tej pory marzę, że na ślub pójdę w stworzonej przez siebie sukni:)
Słuchając z boku tej historii można się domyślać, że poszłam na ASP. Co obecnie dziwne nawet dla mnie stało się zupełnie inaczej. Skończyłam kierunek społeczny i chemię. Tak, chemię :) Kiedy po obronie licencjatu i zdaniu pierwszej sesji na studiach magisterskich zobaczyłam swój nowy plan coś mnie tknęło. Traciłam czas. Traciłam mnóstwo czasu łudząc się, że te studia są ważne i coś wnoszą w moje życie. Wróciła myśl o modzie, ubraniach, stylizacji. Właściwie nie wróciła, a została przewartościowana. Nigdy nie sądziłam, że mogę uczynić z mojej pasji główny nurt życia. Chyba w końcu dojrzałam do tego.
Kiedy oznajmiłam w domu, że biorę dziekankę fajerwerków nie było. Cóż, czego innego mogłam się spodziewać? Atmosferę rozładowała jednak moja chrzestna bez namysłu wypalając: no w końcu, bo ja nie wiem, co Ty na tej chemii robiłaś. Od razu trzeba było iść na ASP. :P
To ogromny skrót mojej historii. Pisanie o mnie więcej nie miałoby sensu. Dziś czuję, że weszłam na dobrą ścieżkę.
Zakończę banałem - kiedy wiesz, że robisz coś, co jest w Twojej naturze, czujesz, że żyjesz i ożywiasz wszystkich wkoło.
Mam nadzieję Cię ożywić :)
Agnieszka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz